czwartek, 25 sierpnia 2011

Przychodzi zdrowy do lekarza...

Często mówi się o tym, jak bardzo niewydolny jest system opieki nad ludźmi chorymi - zwany często (niesłusznie) "służbą zdrowia". Wytyka się długie kolejki, błędne rozpoznania, niepotrzebne leczenie. Prawdziwym problemem jest jednak... arytmetyka i zjawisko masowego zgłaszania się zdrowych ludzi do systemu stworzonego po to, aby zajmować się chorymi.

Przez ostatnie 30 lat jesteśmy świadkami ciekawego zjawiska: przesuwania się profilu osób odwiedzających gabinety lekarskie.

System opieki medycznej stworzony został z myślą o ratowaniu życia ludzi ciężko chorych. W ostatnich dekadach obserwowaliśmy jednak zmianę profilu pacjentów: od "chorych" do "chorych na wczesnych etapach choroby", następnie do "zdrowych", "zdrowych ale obawiających się o swój stan zdrowia" aż do "chorobliwie przewrażliwionych na punkcie swoich obaw o swój stan zdrowia".

Przyczyn jest wiele - i nie będę ich tutaj teraz omawiać. Zaznaczę tylko, że składają się na to uwarunkowania społeczne, zmiany pokoleniowe, transformacje ustrojowe, pogłębiający się kryzys stosunków społecznych, brak edukacji, potrzeba bycia chorym, chęć wzbudzenia zainteresowania czy po prostu wykreowana przez społeczeństwo i media zwykła fobia (przecież każdy normalny, niewinny objawy może być wczesnym objawem śmiertelnej choroby, prawda?). Istnieje też bardziej przyziemny powód - mieć diagnozę, aby porozmawiać o niej z sąsiadkami.

(o tym dlaczego "mieć diagnozę" to wcale nie takie szczęście pisałem tutaj)


Ja jednak skupię się na czymś zupełnie innym - na arytmetyce.

Obecny system opieki zdrowotnej - wbrew swojej nazwie - został zaprojektowany do ratowania życia i leczenia ciężkich chorób. I tylko w takiej formie się sprawdza. Kto zdawał maturę z matematyki, ten się pewnie domyśla dlaczego...

Jak pisałem już wcześniej w artykułach o nadmiernej medykalizacji zdrowia, problem pojawia się, gdy popatrzymy na dostępne badania i testy diagnostyczne zastosowane u ludzi zdrowych. Testy te opracowywane były (i nadal są) do wykrywania i potwierdzania pewnych patologii u osób chorych.

Jaka jest tego konsekwencja?


Przyjrzyjmy się kilu ciekawym parametrom. Pierwszy z nich to "występowanie choroby". Jeśli jakaś choroba dotyka 20 osób na każdy 1000, to parametr określający jej występowanie w danej populacji (disease prevalence) wynosi 2%. Oznacza to, że na 1000 osób w populacji, 980 nie ma danej choroby.

Zbadajmy teraz naszą populację dobrym testem (95% czułość i 95% specyficzność). Tak dobry test to wyjątek w medycynie. Większość popularnych testów przesiewowych uzyskuje wyniki znacznie niższe (np. badanie PSA w przypadku raka prostaty).

Po zbadaniu naszej choroby takim testem otrzymamy.... współczynnik fałszywych wyników dodatnich (false positive rate) wyniesie skromne... 72%.

Impossible?


No to liczymy - 5% z 980 zdrowych osób w naszej populacji "wygeneruje" 49 fałszywie dodatnich wyników. Jednocześnie wyłapiemy w naszej populacji 95% ze wszystkich osób chorych (czyli 19 z 20 - to jest 19 prawdziwie pozytywnych wyników).

Jak nie zdawałeś matury z matmy, to nie rozwijaj "wyliczanki". A jak jesteś ciekawy, to zobacz co z niej wynika: Dostałeś wynik pozytywny (lekarz mówi, że jesteś chory).

Szansa na to, że Twój wynik jest naprawdę dodatni (naprawdę jesteś chory) wynosi niecałe 28%!

Czyli na 72% wynik jest fałszywie dodatni!

[learn_more caption="Wyliczanka"] Nasze dane:































Choroba
Suma
 Nie ma
Jest
 Test pozytywny
49
19
68
 Test negatywny
931
1
932
 Suma
980
20
1000








































































































Wartość
95% przedział ufności
dolny limit
górny limit
Występowanie
0.02
0.01259
0.031291
Czułość
0.95
0.730557
0.997384
Specyficzność
0.95
0.933938
0.962417
Dla dowolnej osoby, szansa uzyskania wyniku wynosi:
Pozytywnego
0.068
0.053547
0.085864
Negatywnego
0.932
0.914136
0.946453
Dla każdego wyniku POZYTYWNEGO, szansa, że jest:
Prawdziwie dodatni
0.279412
0.180622
0.403364
Fałszywie dodatni
0.720588
0.596636
0.819378
Dla każdego wyniku negatywnego:
Prawdziwie ujemny
0.998927
0.993061
0.999944
Fałszywie ujemny
0.001073
0.000056
0.006939
Pozostałe dane (LR):
[C] = tradycyjna
[W] = ważona (od występowania - prevalence)
Pozytywny [C]
19
14.205117
25.413378
Negatywny [C]
0.052632
0.00779
0.355581
Pozytywny [W]
0.387755
0.257493
0.583916
Negatywny [W]
0.001074
0.000151
0.007617

[/learn_more]

Za to zobacz, co się dzieje, jeśli jesteś chory, a test ma potwierdzić chorobę: na 99,8% uzyskasz prawidłowe wyniki badania. System opieki zdrowotnej było bowiem tworzony z myślą o ludziach chorych. Nie zdrowych. Nie potencjalnie chorych. Nie być może chorych. Nie bojących się o swoje zdrowie.

A może by się tak przebadać?


Jeśli pójdziesz do lekarza "się przebadać" - prędzej wpędzisz się w kłopoty, niż poprawisz swój stan zdrowia.

Podsumujmy więc - 1000 osób w populacji; 49 z nich błędnie przekonanych o nieistniejącej chorobie; tylko 19 naprawdę chorych.

I najważniejsza rzecz - im rzadsza choroba (czyli im mniejsze jej występowanie) tym liczba fałszywie dodatnich wyników jest większa!

Nawet jeśli test jest bardzo bardzo czuły i specyficzny (wiele testów DNA, testy PCR, test na HIV), ale występowanie choroby w populacji jest małe - wyniki będą takie, jak opisałem.

 

Jeśli już musisz się badać, wykonuj testy DNA, które określą Twój profil genetyczny, wrażliwość na leki, podatność na choroby i określą na co uważać i jak dbać o swoje zdrowie. Takie badania są bardzo drogie, ale wykonuje je się RAZ w życiu. Potem wystarczy o siebie dbać. A do lekarza iść wtedy, kiedy naprawdę pojawi się problem. (dr hab. Linda Wasserman, M.D., Ph.D.)


 

Fałszywie rozpoznana nieistniejąca choroba to problem z 2 powodów. Wykazanie, że taki test był błędny, wymaga kolejnych testów (sic!). Często drogich albo niebezpiecznych. Drugi problem to związany z tym stres i obciążenie psychiczne nieistniejącą chorobą. Oba często prowadzą do kolejnych badań, zajmowania kolejek w szpitalach i przychodniach. A w konsekwencji wydłużają dostęp do lekarza osobom, które go naprawdę potrzebują.

Nic dziwnego, że lekarze narzekają, że 70% pacjentów w ich gabinetach jest zdrowych lub zgłasza się bez powodu. A problem będzie się pogłębiał im więcej zdrowych osób będzie szukało rozwiązania swoich problemów u gabinetach lekarskich, zamiast u psychologów, trenerów, dietetyków, księży czy przyjaciół i rodziny.

Ile jest fałszywie dodatnich rozpoznań w medycynie? Nie wiadomo. Zbadano to wyłącznie w przypadku choroby serca u małych dzieci.

To tylko arytmetyka.


Im więcej ludzi zdrowych zgłasza się do lekarza, tym współczynnik występowania choroby (prevalence) maleje... A tym samym rośnie liczba fałszywych nadrozpoznań.

I niestety nie jest to wina Twojego lekarza, który korzysta ze stworzonych dla niego narzędzi...

To Twoja wina.


Przestań więc zwalać odpowiedzialność za Twoje zdrowie na innych . Genów nie zmienisz. Reszta jest w Twoich rękach. A gdy naprawdę zachorujesz, Twój lekarz odwdzięczy Ci się szybkim i sprawnym postępowaniem.

 

3 komentarze:

  1. Mateusz Olszewski25 sierpnia 2011 15:36

    Chciałem się zapytać o statyny na obniżenie cholesterolu. Otóż przeczytałem, że z tymi statynami jest pewien przekręt tzn. stosowanie statyn zmniejszyło co prawda ilość zawałów niekończących się zgonem i dlatego nazwano go "lekiem na choroby serca". Jednakże nie nagłośniono tego, że w grupie osób stosujących statyny zwiększyła się liczba zawałów kończących się zgonem. Czy to źródło nie jest wiarygodne?
    http://www.health-heart.org/malpractice.pdf
    "Sukces" wykazują badania w których porównuje się śmiertelność ludzi stosujących statyny i nie stosujących, prowadzone w USA. Oczywiście stosujący żyją średnio trochę dłużej - bo ci niestosujący to w ogromnej większości ludzie których nie stać na ubezpieczenie i do których nawet karetka nie przyjedzie, nie mówiąc o tym, że zazwyczaj są to osoby z tzw patologii.

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie pomyślał Pan, że osoby stosujące statyny mogą umierać częściej, ponieważ ze względu na chorobę ich stan był gorszy niż osób nie stosujących statyn?
    A czy przeczytał Pan (jak panu poprzednio sugerowałem), żeby poczytać trochę o metodach badań naukowych? Proszę nie porównywać różnych grup ludzi (różny poziom ekonomiczny, inne patologie, inna płeć, inne leczenie) - ponieważ takie porównanie nie ma sensu. W badaniach porównujących osoby w tym samym wieku, tej samej płci, tej samej rasy, tego samego statusu ekonomicznego i w tej samej chorobie o takim samym stadium zaawansowania - statyny w porównaniu do placebo zmniejszają ryzyko nagłego zgonu sercowego.

    Proponuję też uzupełnić 10 lat luki w wiedzy medycznej - przekona się pan bowiem, że dopiero po wprowadzeniu statyn do użytku wykazano, że ich korzystne działanie wcale nie polega na obniżeniu poziomu cholesterolu. Model zgonów sercowych spowodowany cholesterolem też jest kwestionowany. Od około 10 lat postuluje się, że zmniejszający śmiertelność wpływ statyn wynika raczej z ich słabego działania przeciwzapalnego i w wyniku tego mniejszego postępu zmian miażdżycowych (a nie w wyniku obniżenia poziomu cholesterolu).

    Proponuję zapoznać się też z lekturą Evidence Based Medicine i biblioteką Cochrane'a, zamiast przytaczać czyjeś prywatne opinie z listów do edytora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mateusz Olszewski25 sierpnia 2011 23:50

    Z tego co wiem, to osoby biorące statyny umierają częściej niż osoby, którym dano placebo (jakieś badanie było robione, nie mogę podać linka, bo to ktoś inny mi mówił o tym badaniu, że kiedyś czytał), a więc nie umierają dlatego, że ich stan jest gorszy. Zasadniczo ze statynami sprawa jest taka, że badania z użyciem placebo pokazują brak skuteczności, a "sukces" wykazują badania w których porównuje się śmiertelność ludzi stosujących statyny i nie stosujących, prowadzone w USA.
    Ogólnie uważam, że jakąś ostrożność trzeba zachować, bo koncerny farmaceutyczne zrobią wszystko, by móc sprzedać lek, a najlepiej, żeby pacjenci musieli kasę dawać całe życie. Naprawdę mam wątpliwości czy tak bezkrytycznie ufać koncernom farmaceutycznym.

    OdpowiedzUsuń